Na początku listopada ubiegłego roku przeprowadziłam razem z mężem metamorfozę kuchni u moich rodziców. Początkowo głównym jej założeniem było dorobienie dwóch szafek na sprzęt AGD. Zepsuła się wolnostojąca kuchenka gazowo-elektryczna. Mojej mamie zamarzyła się płyta gazowa i piekarnik do zabudowy w białym kolorze, bo miała już serdecznie dość inoxu z czarnym szkłem, a także przy okazji zmywarka, o której mówiła już od dłuższego czasu, jednak zawsze jakoś nie za bardzo było na nią miejsce.
Kuchnia, a raczej znajdujące się w niej meble, miały czasy swojej świetności już dawno za sobą. Przyznam szczerze, że ciężko było mówić nawet o jakiejś zabudowie meblowej, bo generalnie to było kilka szafek z jakiegoś gotowego zestawu, które trzeba było tak usytuować, żeby się zmieściły. A w tej kuchni to nie jest prosty zabieg, gdyż cała jedna ściana to okna, które wraz z parapetem wychodzą nieco poniżej standardowej wysokości blatu.

Po wstępnych oględzinach kuchni i wytycznych dotyczących zmywarki oraz płyty i piekarnika do zabudowy postanowiliśmy zrobić rodzicom małą niespodziankę i przearanżować całe pomieszczenie. Jedynym nienaruszalnym elementem była lodówka. Rodzicom nie zależało również na ten moment na kapitalnym remoncie pomieszczenia, tylko takim dołożeniu i usytuowaniu mebli, żeby mogli wstawić wspomniane wyżej sprzęty AGD.
Przeprowadziliśmy z mężem dokładną inwentaryzację, którą akurat udało się zrobić podczas nieobecności rodziców. Zaplanowaliśmy jak wszystko ustawimy i jak wykorzystamy to, co już mamy, żeby niewielkim kosztem zrobić sporą zmianę. Następnie dokonałyśmy z mamą wyboru oraz zakupu niezbędnych urządzeń i przystąpiliśmy do działania, a rodzice wciąż byli przekonani, że pojawią się tylko dwie nowe szafki.
Na pełną metamorfozę zaplanowaliśmy sobie pierwszy weekend listopada i wiedzieliśmy, że musimy wszystko tak zorganizować i przygotować, żeby w te dwa dni się wyrobić, bo nasze obowiązki zawodowe nie pozwolą nam w tygodniu na dokończenie zadania. Na początek rozrysowaliśmy i zaprojektowaliśmy szafki dolne oraz udaliśmy się do zaprzyjaźnionej stolarni, gdzie przygotowano dla nas płyty meblowe, które mój mąż „zamienił” w szafki. Powstała z nich dolna zabudowa meblowa. Górne szafki postanowiliśmy poddać odświeżeniu i to było moje zadanie.
Na dwa dni przed godziną zero, poprosiliśmy rodziców o opróżnienie całej kuchni, co wzbudziło już w nich pewne podejrzenia, ale my pozostaliśmy nie ugięci. Pierwszą część planu poznali na dzień przed realizacją, kiedy zdemontowaliśmy wszystkie drzwiczki od górnych szafek i zabraliśmy do naszego mieszkania, gdzie przygotowaliśmy prowizoryczny warsztat żeby nadać drzwiczkom nowe życie.

W sobotę rano tata dowiedział się o zmianach hydraulicznych i elektrycznych, które musi przeprowadzić, żeby zamontować niezbędne sprzęty AGD, a że jest z zawodu elektrykiem i do tego przysłowiową „złotą rączką”, to wiedziałam, że da radę nawet w tak krótkim czasie. Zresztą na sytuację awaryjną byłam także przygotowana i miałam pod telefonem hydraulika.
Mąż od rana ogarniał temat mebli, a ja w tym czasie wydałam niezbędne dyspozycje, wyjawiłam częściowo plan, czyli absolutne minimum, jakie było potrzebne do wyjaśnienia wprowadzanych zmian w przyłączach, i udałam się realizować swoją część zadania.

Na początek odtłuściłam i zmatowiłam górne fronty, żeby następnie przemalować je na biało. Nie będę ukrywać, że nie było to proste zadanie ze względu na ciemno brązowe wstawki i żłobienia oraz wystającą ponad lico milimetrową ramkę, gdzie było montowane przeszklenie. Jednak całość malowałam przetestowaną już kilkukrotnie farbą Tikkurila Everal Aqua, która i tym razem mnie nie zawiodła. Ciemniejsze elementy pokryłam trzema warstwami farby, a pozostałe elementy standardowo dwoma warstwami. Pomiędzy czasem schnięcia kolejnych warstw biegałam do rodziców (dobrze, że tak blisko mieszkają), żeby przemalować również szafki wiszące z zewnątrz.
Troszkę ułatwiliśmy sobie zadanie i nie zdejmowaliśmy górnych szafek ze ściany, tylko zabezpieczyłam ścianę taśmą papierową i wykonując przy tym niezłą gimnastykę odświeżyłam szafki nadając im ponownie śnieżnobiały wygląd. Mąż w tym czasie montował dolne szafki dopasowując i zestawiając ze sobą wszystkie elementy, a rodzice w końcu poznali nasz niecny plan.
W pierwszy dzień (sobotę) udało się nam ustawić wszystkie dolne szafki wraz z całym sprzętem AGD, dopasować i zamontować blat, co też było wyższą szkołą jazdy, gdyż uparłam się, że łączenie blatu ma być na tzw. wcinkę, a w mieszkaniu w bloku, z nie za dużą kuchnią i wąskim korytarzem, to nie lada wyczyn złożyć taki blat i z nim wymanewrować, żeby idealnie go położyć. Do kompletu nie pomagał pedantyzm mojego męża, który musi mieć wszystko idealnie dopasowane ;). Musieliśmy jeszcze pomalować blat i w połowie przygotować fronty górne, a także częściowo przerobić podłączenie hydrauliczne pod zlew i zmywarkę.
Czyli mówiąc krótko, w sobotę udało nam się wykonać najcięższą pracę fizyczną, a pozostałe rzeczy zostawiliśmy na kolejny dzień.
W niedzielę została ta przyjemniejsza część prac. Ja kończyłam u nas w domu malowanie frontów górnych, a mąż w tym czasie regulował wszystkie fronty i montował uchwyty oraz ze względu na „wyjątkową” sytuację z blatem, po jego montażu wycinał otwory pod płytę gazową i komorę zlewu. W tym dniu również dokończyli panowie, czyli mój tata wraz z mężem, podejście hydrauliczne i wszystko podłączyli. Na koniec zamontowaliśmy cokoły i górne fronty z nowymi uchwytami pasującymi do całości kuchni.

Na przeciwległej ścianie został zamontowany jeszcze składany stolik, który doskonale sprawdza się podczas codziennych porannych śniadań i nie przeszkadza oraz nie zajmuje miejsca, kiedy nie jest potrzebny.
Kuchnia zyskała nowy wygląd i funkcjonalność, a rodzice cieszą się nie tylko z wymarzonego sprzętu, ale przede wszystkim z dużej ilości blatu roboczego, którego do tej pory bardzo im brakowało na co dzień oraz podczas dużej ilości gotowania.



